wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział 1

Jakoś nigdy nie pomyślałabym, że znajdę się w miejscu tak pięknym jak to.Z góry roztaczał się widok starych,wysokich sosen spowitych mgłą. Słońce już zachodziło,a niebo miało kolor brzoskwiniowy. Tak jak lody o tym właśnie smaku. W uszach dudniły dźwięki piosenek z moich ulubionych filmów- Igrzysk Śmierci i Harre'go Pottera , które nadawały klimatu. Nie wiedziałam jak się tam dostałam, ale w tej chwili to było mało istotne. Istotne jest tylko to, że tu jestem. Teraz spokojnie mogę powiedzieć, że widziałam coś pięknego. Byłam pewna, że nie trafiłam tutaj przypadkiem. Nie wierzyłam w duchy czy tego typu zjawiska paranormalne, ale przeznaczenie to coś zupełnie innego. Można by powiedzieć, że jestem typową dziewczyną o niezwykłej osobowości. Tak przynajmniej mówią o mnie znajomi, których też nie posiadam za wiele. Uważam, że lepiej nie mieć żadnych przyjaciół niż takich fałszywych na, których nie można polegać.Muzyka gwałtownie ucichła. Wyjęłam mp4 z kieszeni i ze smutkiem stwierdziłam, że bateria się wyczerpała. Wiem, że muszę już wracać,ale piękno tego miejsca po prostu oszałamia, zaczarowuje, poraża. Mogłabym zrobić zdjęcie, ale nic nie uchwyci tego blasku. Miałam nadzieje, że kiedyś tutaj trafię. Siadłam jeszcze na chwilę, żeby dokładnie zapamiętać tą chwilę. Nagle usłyszałam szelest, który wyrwał mnie z otępienia. Odwróciłam gwałtownie głowę i zielonymi oczami przeczesywałam teren co do milimetra. Po kilku minutach zaprzestałam tej czynności i stwierdziłam, że to pewnie jakiś królik czy coś takiego. Nagle przypomniałam sobie o notesie! Wyjęłam go i inne potrzebne do rysowania szpargały z mojej torebki. Nagryzmoliłam coś na kształt tego krajobrazu i potwierdziłam tym moją hipotezę, że tego nic nie ujmie. Trzeba zobaczyć to na żywo. Nie można opisać go słowami, bo nie ma takich które oddawałyby piękno krajobrazu. Może trochę przesadzam, ale taka jest prawda. Spakowałam swoje manatki i pobiegłam do domu.
-Susan w końcu jesteś!-powiedziała mama.
Jej twarz szpecił wielki siniak.
-Znowu to zrobił?! Mamo ile razy mówiłam ci żeby odejść?!-pytałam wzburzona. Mój ojczym bił mnie i mamę odkąd się do nas wprowadził czyli tuż przed ślubem. Już 5 lat boję się wracać do domu.
Nagle kat wparował z impetem do pokoju. W ręku miał pas. Już wiedziałam co zaraz się wydarzy.
-Jak śmiesz namawiać do tego matkę ty bachorze?!-powiedział i uderzył mnie pasem mocno po twarzy. Po mimo, że "broń", którą mnie uderzył była zwykłym paskiem, bolało mocniej niż pięścią. Czułam metaliczny zapach krwi. Kat uderzył mnie jeszcze kilka razy podczas gdy mama piszczała. Wiedziałam, że nie uniknę tego więc się nie broniłam. Nie bałam się o siebie lecz o ciężarną mamę. Znosiłam nawet największy ból. Jeśli nie ja oberwę to będzie to mama.
- A teraz idź spać!-rozkazał ojczym. Jest przykładem tego co wojna robi z ludźmi. Bałam się jutra. Ponownych pytań o moje rany. Wiedziałam, że tym razem będę musiała wymyślić jakieś dobre kłamstwo. Wykonałam rozkaz. Mój pokój był mały, ale był mój. Wszędzie wisiały rysunki. Kochałam rysować. Podeszłam do lustra i zobaczyłam tam zmasakrowaną twarz. Czerwona krew kontrastowała z blond włosami. Do tchnęłam twarzy. Bolała niemiłosiernie. Poszłam do łazienki. Nalałam wody do wanny, wlałam płyn o zapachu wanilii i wykąpałam się dokładnie. Wiedziałam, że na twarzy będzie opuchlizna. Przebrałam się w ubrania w których chodziłam po domu i wyjęłam z mojej tajnej, małej lodówki, którą kupiła mi mama. Wyjęłam lód. Przyłożyłam go do twarz i poczułam ulgę. Potrzymałam chwilę i schowałam go z powrotem.Nagle do pokoju wszedł ojczym. Uważnie obejrzał moją twarz.
- Jutro nie idziesz do szkoły.-powiedział i natychmiast wyszedł.